31 lipca 2022

„Pod kasztanami” - polska opowieść z Szczawna-Zdroju z XIX wieku! Romantyczna historia uzdrowiskowa z polskimi wątkami (upadek powstania, Polonia w śląskich zdrojach) – opowiadanie młodego literata-skandalisty! (TEKST z 1865 roku plus historyczne widoki i dzieła sztuki)

Karol Cieszewski miał 32 lata, kiedy przyjechał do Szczawna (wówczas Salzbrunn), celem podratowania zdrowia. Był znanym lwowskim literatem, który miał już na koncie nie tylko publikacje wierszy, opowiadań, powieści i sztuk teatralnych, ale też... odsiadkę w więzieniu za „zdradę” (czyli oznaki polskiego patriotyzmu pod zaborami) oraz śmiertelne ranienie przyjaciela podczas pojedynku z powodu miłości! Niestety szczawieński epizod nie zmienił fatum młodego twórcy. Cieszewski zmarł półtora roku po pobycie w sudeckim zdroju. Zostawił jednak po sobie ciekawe opowiadanie, które w intrygujący sposób pokazuje świat Polaków jeżdżących „do wód” na ówczesne ziemie pruskie. 



Niezwykła historia literata, który w krótkim życiu przeżył bardzo nietypowe przygody. Zdążył napisać krótką historię, która świetnie dokumentuje udział Polaków w życiu uzdrowisk na Dolnym Śląsku w czasach niemieckich. 

Młody pisarz po przejściach, korzystający z życia tuż przed przedwczesną śmiercią, fatum upadku polskiego zrywu niepodległościowego, klimat obyczajowości sudeckiego uzdrowiska z mnóstwem polskich gości... Opowiastka, w której pod szczawieńskimi kasztanowcami, w zaciszu kurortu, rozgrywa się narracja przesycona burzliwym obrazem XIX wieku. 


Karol Cieszewski urodził się 19 listopada 1833 roku w Bełzie (obecnie Ukraina, w obwodzie lwowskim). Uczył się w Lwowie. Początek jego kariery literackiej przypada na 1856 rok. Autor początkowo pisał wiersze. Jego próby literackie drukowały czasopisma, np. „Przyjaciel domowy”.  Cieszewski doskonale znał również niemiecki i publikował na łamach „Erinnerungen”. W latach 1857 – 1859 opublikował kilka swoich prac na łamach „Dziennika literackiego”. Były to głównie opowiadania, ale z tego okresu pochodzi też jego powieść „Sierotki hetmańskie”. Szybko ujawniły się jego problemy zdrowotne. W lecie 1860 wyjechał do Gräfenbergu, czyli sudeckiego Jeseníka na Czeskim Śląsku, a historycznie na Dolnym Śląsk (kuracjuszami byli tam m.in. Zygmunt Krasiński czy Nikołaj Gogol), gdzie od 1822 roku działało pionierskie uzdrowisko wodolecznicze Vincenza Priessnitza. W latach 60. XIX wieku Cieszewski podpadł cesarskiej cenzurze, pisząc coraz odważniejsze teksty o zabarwieniu patriotycznym. Doszło nawet do tego, że wytoczono mu proces o popełnioną drukiem zdradę! 2 stycznia 1862 roku Karol Cieszewski został uwięziony i trzymano go w areszcie do 20 stycznia 1863. W czerwcu 1863 roku został wydany wyrok w jego sprawie i pisarz trafił do więzienia. Miał tam spędzić kilka lat, lecz już we wrześniu tego samego roku, skutkiem amnestii, wrócił na wolność. 


Karol Cieszewski, fotografia z 1865 roku, wolne media, POLONA

W czasie, kiedy przebywał za kratami, w kwietniu 1862 roku, wystawiono na scenie lwowskiej pierwszą komedię Cieszewskiego „Zerwany most“. Latem 1865 roku, w celu podratowania zdrowia, pisarz wyjechał za granicę, znów na Śląsk, tym razem do pruskiego uzdrowiska, a mianowicie do Salzbrunn, czyli do Szczawna-Zdroju pod Wałbrzychem. Była to podróż nie tylko w celach wypoczynku w kurorcie, ale i w kierunku Drezna. Z pobytu na Śląsku i w Saksonii pisarz przywiózł kolejne dzieła literackie: („Pod kasztanami” i „Z pobytu w Dreźnie” ), które ukazały się drukiem, w 1865 roku w „Dzienniku Literackim”. Cieszewski nadal podupadał na zdrowiu. Zmarł w rodzinnym domu 25 stycznia 1867 roku, kilka dni po 34. urodzinach. Dramatycznym wydarzeniem w biografii pisarza była nie tylko jego sprawa związana z cenzurą. Przed przyjazdem do Szczawna młody pisarz.... zabił kolegę, a w zasadzie przyczynił się do jego śmierci! Trochę światła na tę sprawę rzuca inny znany polski pisarz, Józef Ignacy Kraszewski w „Rachunkach z roku 1867”. Można tam przeczytać: „W życiu Cieszewskiego zajście jego z utalentowanym Walerym Łozińskim smutnym jest i może nie bez wpływu na przyszłość wypadkiem. Oba pracownicy na jednem polu, przyjaciele , kochali się w jednéj panience; urosła stąd waśń, wyzwanie, pojedynek i Walery Łoziński niebezpiecznie cięty w głowę przez Cieszewskiego , umarł po kilku tygodniach...”. 


"Pod kasztanami", 1865, - opowiadanie ze Szczawna, za: Google Books 


Opowiadanie „Pod kasztanami” z 1865 roku nawiązuje zarówno do tego, co działo się w Szczawnie-Zdroju w tamtym czasie, jak i do bieżącej sytuacji politycznej. Są tam m.in. dramatyczne echa klęski powstania styczniowego. W opowiadaniu polskiego pisarza pojawiają się rozmaite ciekawe miejsca na mapie Szczawna. To atrakcje do dziś! Chodzi m.in. o wieżę Anny w Parku Zdrojowym oraz o Dworzysko z Dworem Idy w stylu szwajcarskim, a także Wzgórze Gedymina (autor odwiedził tam starą wieżę widokową, dziś jest tam nowa z 2022 roku).  W opowiadaniu pojawiają się również interesujące wzmianki o zasłużonych dla kultury polskiej osobach, spotkanych podczas kuracji w Szczawnie. 
Zapraszam do lektury tego niezwykłego tekstu. To kopia według oryginalnego druku (z zachowaniem dawnej pisowni oraz ortografii) z 1865 roku. 



brama do parku zdrojowego w Szczawnie-Zdroju 



"POD KASZTANAMI 
(Kilka chwil z niedawnej przeszłości)


[...]
Przybywszy do Krakowa rannym pociągiem, opuściłem stary gród Krakusa w kierunku ku Wrocławiu. Skoro tylko rozkoszne minąłem Krzeszowice i szybkim pędem lokomotywy coraz głębiej zapuszczałem się w kraje dzisiaj pruskie, doznawane wrażenia stawały się coraz bardziej niemiłemi. Towarzystwo w wagonach było przeważnie germańskie. Mowa wstrętna dla nas i treść rozmów, raziły. Cynizm znanej germańskiej zasady: ubi bene ibi patria
[***„tam ojczyzna gdzie dobrze” z Cycerona. Co ciekawe zdanie: „Jednym słowem musimy odwrócić przeklęte przysłowie i sprawić, by każdy Polak powiedział w głębi serca: Ubi patria, ibi bene” pojawia się w „Considérations sur le gouvernement de Pologne” z 1782 roku autorstwa Jeana-Jacquesa Rousseau – przypis autora bloga], przebijał się w każdem ich słowie i oburzał, przywodząc na myśl pomimo woli, bogate w mnogie dla nas krzywdy, dzieje tego natrętnego rozsiadywania się wrogiego i wstrętnego nam żywiołu. Teraz dopiero pojąłem wszystkie męki tułacza skazanego na mieszkanie pomiędzy obcymi, oderwanego od tych poczciwych i serdecznych serc słowiańskich, od pociechy ojczystej mowy, od tej ziemi rodzinnej, nade wszystko drogiej, która już tak przesiąkła krwią naszych ojców i dziadów, żeśmy z nią zrośli w jedno ciało prawie. Teraz dopiero pojąłem, że można umrzeć z tęsknoty za krajem za swoim.

Z takiemi uczuciami w duszy przyjechałem do miejsca kąpielowego Salzbrunn na pruskim Szląsku, tymczasowego celu mojej podróży. Nająwszy sobie pomieszkanie u jakichś poczciwych Szlązaków niemieckich, kochających pieniądze nade wszystko, postanowiłem nie zaznajamiać się z nikim, tylko korzystając z pięknego gór położenia i ładnych okolic, robić wycieczki i oddać się z całą swobodą samotności.




dawne Szczawno na zabytkach z epoki, sztuka użytkowa: szkło i ceramika, wybór eksponatów z Muzeum Porcelany w Wałbrzychu i Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze 


Postanowienie to jednak - jak zwykle w bardzo krótkim czasie - zostało obalone. Znajomy z Galicji, który się tam przypadkiem znalazł, zaznajomił mię z kółkiem swoich znajomych, ci poznali mię znowu z swoimi znajomymi, tak że w krótkim czasie znalem całe prawie kółko polskie w tym roku w Salzbrunie bawiące i wciągnięty zostałem w rachubę jego zabaw i wspólnych wycieczek.

A kółko to dość było liczne, bo do kilkadziesiąt osób liczące: z Poznańskiego, z Królestwa, najmniej z Galicji. A byli w niem i mężowie sędziwi i poważni i panie młode, ładne i powabne, że skwaszony z początku samotnik, później sam szukałem ich towarzystwa i niejedną miłą chwilę w ożywiajacem ich towarzystwie spędziłem. Do najmilszych moich tamże znajomości zaliczam panią S. z córkami. Wykształcona, ożywiona, ze zwykłą Warszawiankom łatwością w obejściu umiała pogodzić ton wesoły z poważnym i tem właśnie robiła towarzystwo swoje ponętnem i pożądaniem. Ta swoboda w obejściu, która tak dobrze da się pogodzić z przyzwoitością i powagą, głównie mię pociągała, a zarazem przypominała boleśnie ów ton pełen niewysłowionej sztywności, który mię często do rozpaczy przyprowadzał w naszym Lwowie.

Razu jednego wyszliśmy na przechadzkę ku tak zwanej Schweizerej
[*** obecnie kompleks Dworzysko z Dworem Idy w stylu szwajcarskim, niedaleko Chełmca – przypis autora bloga], to jest domku w modnym obecnie guście szwajcarskim, zbudowanego, gdzie dwanaście opasłych krów holenderskich, własność księcia Pless, właściciela Salzbrunu, dostarczało świeżego i tłustego mleka amatorom tego napoju. 




Dworzysko dawniej, wybór grafik i zdjęć, wolne media, za: POLONA i SBC


Gdyśmy wracali, miało się już ku zachodowi. Wieczór był bardzo piękny. Firmament był jasny, orzeźwiające powietrze górskie owiewało nas, niosąc z sobą zapach ziół leśnych. Dojrzewające żyta chwiały się pod powiewem lekkiego wiatru i niby ukłony oddawały przechodniom. A wszystko to oblane było bladą purpurą słońca z królewską zachodzącego powagą. 

Szliśmy w milczeniu i jakoś uroczyście nastroiła nas ta chwila. Kołyszące się zboże przypomniało Polskę, słoneczna purpura zachodu polską krew świeżo przelaną.
I każdy odbiegł myślą do rodzinnej ziemi, pod strzechę, gdzie byli drodzy sercu jego, a chcąc ich serdecznem wspomnieniem odwidzić wszystkich, pomimowoli trzeba było w śnieżne dalekie pogonić kraje, wcisnąć się myślą w ciemne cele więzień straszliwych, przypomnąć sobie szubienice i wiszące na nich ciała ofiar..
. [*** nawiązanie do klęski powstania styczniowego, które upadło kilka miesięcy wcześniej – przypis autora bloga].
A każde nasze wspomnienie musi być połączone z tak smutnemi obrazami, bo czyż jest rodzina polska któraby nie miała kogoś do opłakiwania?
Wspomnienia te zatem poważniej nas nastroiły i zbliżaliśmy się w milczeniu ku domom Salzbrunnu.




dawne Szczawno-Zdeój, połowa XIX wieku, wolne media, za: POLONA i SBC



Odezwał się głos trąbki: Poczta! 
A czyż może być przyjazd poczty gdzieś bardziej pożądanym, aniżeli w kąpielach, daleko od swoich, gdzie każda wiadomość jest upragnioną, często gorąco oczekiwaną? Wszystkich zatem myśli oderwały się od poprzednich bolesnych marzeń, a serca zabiły na chwilę weselszem oczekiwaniem. Młodsi przyśpieszyli kroku, starsi wytężyli wzrok pełen oczekiwania ku dużej, niezgrabnej karecie, mieszczącej w sobie pożądane, a może i smutne wieści.
- A nim pocztę rozpakują, zaczekajmy pod kasztanami - zaproponowała pani S.
A że się wszyscy na to zgodzili, zwróciliśmy swe kroki ku rozłożystym kasztanom, pod których zielonym dachem ustawione były na biało lakierowane stoły i krzesła, zapraszające gościnnie do wypoczynku.
Pod kasztanami było to miejsce obsadzone drzewami i altanami przyozdobione, mile schronienie podczas słonecznego skwaru, należące do domu zwanego Posthof, gdzie mieszkała pani S. 
Zasiedliśmy tedy na bardzo pożądanych po długiej przechadzce krzesłach i oczekiwali przybycia młodszej córeczki pani S., dwunastoletniego, ożywionego, miłego i uzdolnionego dziewczęcia, sekując się nawzajem oczekiwaniem, które mniej lub więcej wybitnie malowało się na twarzy każdego.
Poczta była o kilkanaście. kroków niebawem więc ujrzeliśmy leciuchną posłankę naszą. biegnącą ku nam z listem w ręku. Wstaliśmy szybko i postąpili ku niej.
- Skąd?
- Do kogo?
- Dla mnie?
- Z Warszawy?
- Z Poznania?
- Ze Lwowa? Ciociu, pewnie ze Lwowa! - spytałem natarczywie, bo spodziewałem się właśnie bardzo pilnego listu. „Ciocią” zaś nazywałem żartem młodą pani S. córeczkę, z którą w wielkiej żyliśmy przyjaźni.
- Z Warszawy nie ma? - zapytała na to pani S. głosem zawiedzionej nadziei, bo oczekiwała już od dłuższego czasu z upragnieniem listu od męża z Warszawy, a opóźnienie się listu z krwią oblanej stolicy, gdzie ciągle jeszcze wieszano więźniów, sądzono, porywano i na Sybir wywożono, mogło istotnie bardzo smutne naprowadzać domysły.
To też i pani S. posmutniała. Wzięła podany sobie list i otwierając go mechanicznie, myślą i sercem była widocznie daleko, daleko gdzieś na mazowieckich błoniach nad Wisłą srebrnolicą.
- Od kogo list? - zapytał ktoś starszy z towarzystwa.
Pani S. na to zapytanie ocknęła się i poczęła list w ręku trzymany szybko przebiegać oczyma
- Ah! - zawołała po chwili, patrząc na mnie – pożądana wiadomość dla pana autora - tak mnie zwykle nazywała.
- Jakaż? - zapytałem zdziwiony, bo już od długiego czasu żadnych pożądanych nie odbierałem wiadomości. 
- Wilkońska [*** Paulina z Lauczów (Lautschów) Wilkońska, urodzona w 1815 w Swarzędzu, zmarła 9 czerwca 1875 w Poznaniu, polska powieściopisarka, redaktorka, pamiętnikarka – przypis autora bloga] przyjeżdża - odpowiedziała pani S. – pojutrze - dodała czytając dalej.
Wyraziłem z tego powodu radość moją, bo wiadomość ta istotnie szczerze mię ucieszyła. Znalem bowiem zacną autorkę naszą bliżej z korespondencji literackiej, która między nami istniała, a ceniąc wysoce i piękny jej talent i wielką a powszechnie znaną zacność charakteru, pragnąłem gorąco poznać ją osobiście. 


widoki z wieży Anny w Szczawnie-Zdroju w XIX wieku, wolne media, za: SBC



Ucieszyłem się więc bardzo, że teraz to życzenie moje zostanie spełnione i niecierpliwie oczekiwałem dnia przyjazdu.
Godzina dwunasta wybiła właśnie na wieżyczce wznoszącej się pośród przechadzek salzbruńskich na skale zwanej Annahöhe [*** Wieża Anny – jeden z najstarszych zabytków uzdrowiska, murowana wieża widokowa z zegarem, stojąca nad dawnym źródłem, na skraju Parku Zdrojowego – przypis  autora bloga]. Pani S. z córkami, kilka pań z Poznańskiego i ja przechadzaliśmy się pod kasztanami oczekując przybycia poczty. Nadjechała nareszcie w kilka minut po dwunastej. Panie młodsze podbiegły ku pocztowemu powozowi, ja za niemi.

Wysiadł najprzód jakiś Szlązak opasły z dobroduszną, prozaiczną fizjognomją, z tłumoczkami w rękach, po nim jakaś nadęta, zuchwale wyglądająca posłać w półmundurze, widocznie jakiś prawnuk krzyżacki, za nim jakaś niska Niemka z okrągłemi, naprzód wydanemi oczyma.
Tymczasem nadeszły i starsze panie i stanęły koło powozu. 
- Nie ma pani Wilkońskiej - zawołała skarżąc się ciocia, podbiegając ku matce.
- Ot jest - odpowiedziała na to pani S., podając rękę wysiadującej właśnie z powozu niemłodej już średniego wzrostu, szczuplej budowy, ujmujących rysów kobiecie.





kompleks Dworzysko współcześnie 


Panie zaczęły witać przybyłą z nieudaną serdecznością, ja usunąłem się na bok, przypatrując się z zajęciem nowoprzybyłej, której przyjazd oczekiwaliśmy właśnie.
Mam najwyższy szacunek dla prawdziwej zasługi, nie tej, do której dochodzi się czasem bezwiednie, często przez zbieg okoliczności, przez stosunki - ale tej którą się zdobywa przez cały przeciąg niczem nieskalanego życia, codzienną pracą, nieustanną ofiarą. To też z serdecznem uszanowaniem przypatrywałem się rysom zacnej autorki, wiernej towarzyszki życia znakomitego naszego i prawie jedynego humorysty [*** August Wilkoński urodzony 28 sierpnia 1805 w Kąkolewie koło Leszna, zmarły 4 lutego 1852 w Siekierkach koło Swarzędza – prozaik, satyryk, krytyk literacki, uczestnik powstania listopadowego – przypis autora bloga], przyjaciółki wszystkich znakomitości literackich, pisarza nareszcie, który licznemi swojemi tchnącemi serdecznem usiłowaniem wszystkiego zacne, piękne i swoje, karmił złotem ziarnem zdrowego słowa całe pokolenie i do dziś dnia nie ustaje w pracy...

Chciałem z rysów nowoprzybyłej wyczytać znane mi dzieje jej życia i wyczytałem je w zbolałym wyrazie twarzy, noszącej ślady mnogich przebytych boleści, w uśmiechu pełnym rezygnacji i pobłażania, w łagodnym i tęsknym wzroku. Ale to inaczej być nie może. Każdy człowiek żywego i silnego uczucia przebyć musi katusze zawiedzionych nadziei i nieuleczonej tęsknoty” cierpieć za miljony! - jak Mickiewicz o sobie powiedział...

Rozmawiając, doszliśmy pod kasztany. Tutaj przedstawiła mię pani S. pani Wilkońskiej.
Serdeczne uściśnienie ręki było naszem przywitaniem.
- Ah! my się już znamy - powiedziała pani W. I rzeczywiście, miałem uczucie, jak gdybym dawno już znaną i wypróbowaną witał przyjaciółkę. 
Od tego czasu Salzbrunn jakby jaśniejszą przybrał dla mnie postać, bo mając kogoś, z kim się podzielić mogłem uczuciami i myślami, czułem się swobodniejszym i weselszym. Prawie dnie cały spędzałem odtąd w towarzystwie szanownej autorki.



wieża Anny współcześnie 

Pani W. mieszkała w tym samym domu co pani S., na dole. Zaraz więc po rannem piciu wody (pani W. nie wychodziła rano) szliśmy pod jej okna i mówiliśmy dzień dobry - gdy zaś dzień był pogodny, zastawaliśmy ją zwykle z panią S. pod kasztanami, czekających na nas. Tutaj pod drzewami piliśmy wspólnie herbatę, gdy zaś dzień był niepogodny, to w pomiekaniu pani W. lub pani S. Roszedłszy się na obiad, po południu byliśmy znowu razem na przechadzce, potem znowu wspólna herbata pod drzewami lub w pomieszkaniu której z pań w mniej lub więcej licznem towarzystwie, a około dziesiątej lub jedenastej rozchodziliśmy się.

Wieczorki te i wspólne herbaty były bardzo miłe i ożywione, czasem nawet wesołe. Mówiliśmy o rzeczach bieżących, potocznych, ważnych, mniej ważnych, zawsze jednak i we wszystkiem panował ton zupełnego zaufania i wzajemnej sympatii tak dobroczynny dla umysłu. Szanowna autorka znała i zna, jak powiedziałem, wszystkie niemal znakomitości literackie, a mianowicie warszawskie, bo mieszkała z mężem w Warszawie przeszło dziesięć lat i żyła przez ten czas w najżywszem ognisku literackiem. Opowiadała nam tedy rozmaite szczegóły i epizody z ich życia, dawała w krótkich słowach charakterystykę każdego - a zawsze zdanie jej było trafne i nacechowane ową wytrawnością i wyrozumiałością sądu, jaki zwykle tylko z doświadczonego i szlachetnego płynie.
Rozpowiadała nam także ciekawe szczegóły o mężu swoim, śp Auguście Wilkońskim, niezrównanym humoryście naszym, którego Ramoty i Ramotki [*** "Ramoty i ramotki literackie" 1841-1845 – przypis autora bloga], pełne humoru, a zarazem ducha obywatelskiego, są prawdziwą ozdobą naszej literatury. 


Często czytywaliśmy .Pani W. czytała nam ostatnią swoją powiastkę „Pod wodę” - ja przeczytałem kilka nowych komedji - albo ciocia coś zadeklamowała, a deklamowała bardzo ładnie - albo też panna H. co zaśpiewała. A gdy później grono - które nazwano cokolwiek z przekąsem „literakiem” - pomnożyło się p. profesorem Małeckim
[*** Antoni Małecki, urodzony 16 lipca 1821 w Objezierzu, zmarł 7 października 1913 we Lwowie, polski historyk literatury, historyk-mediewista, językoznawca, filolog klasyczny, heraldyk, dramaturg, slawista, rektor Uniwersytetu Lwowskiego – przypis autora bloga] z żoną i młodym panem Zbigniewem M. z Poznania, uzdolnionym i wielce rozmiłowanym w literaturze młodym pisarzem, tak przyjemnie czas nam schodził, że i w stolicy trudno by było dobrać sobie lepiej towarzystwo.
To też niechętnie myślałem o wyjeździe i radbym był przedłużyć mój pobyt w Salzbrunnie .
To jednak było niepodobieństwem i wkrótce nadszedł dzień odjazdu.



wzgórze Gedymina dawniej, wolne media, za SBC



Ranek był bardzo piękny, jasny, pogodny. Pijąc herbatę pod kasztanami, mówiliśmy o rozstaniu, bo dzisiaj w południe miałem odjeżdżać. Ażeby więc ostatnie chwile spędzić jeszcze w miłem towarzystwie, zaproponowałem przejażdżkę do Wilhemshöhe [*** wieża widokowa i nieistniejąca restauracja z XIX wieku na Wzgórzu Giedymina w Szczawnie – Zdroju, od 2022 roku w tym miejscu stoi nowa wieża widokowa - przypis autora bloga], niedalekiego lasku górzystego, z oberżą w formie ruin starego zamczyska, z którego kamiennej wieżycy prześliczny był widok na pasma gór okolicznych i bujne doliny zasiane gęsto dobrze pobudowanemi domami.





wzgórze Gedymina współcześnie - wieża widokowa i panoramy z tarasu na wieży 


Propozycję moją przyjęły panie.
Po kilku minutach siedzieliśmy w dorożkach, a w półgodziny potem byliśmy już w lasku. 
Siedząc na szarych odłamach skał wśród bujnego wrzosu i smereków ,sililiśmy się na wesołą rozmowę, ale ta nie szła jakoś. Ktoś zaproponował przechadzkę. Wstaliśmy skwapliwie i rozbiegli się po lasku. Panie poetycznym swoim zwyczajem poczęły zrywać nieliczne tutaj kwiaty i układać je w bukiety. Szanowna autorka przodowała w tem zajęciu, a ułożywszy mały bukiecik pełen myśli w doborze kwiatów, zostawiła mi go na pamiątkę. Za jej przykładem poszły i młodsze panie a zebrawszy swoje bukiety i złączywszy je w jeden, dały mi go jako dar zbiorowy. 
Podziękowałem serdecznie za te miłe upominki, wiotkie, lasowe dzieci kraju, niegdyś z Polską złączonego; a dziś włożyłem je pomiędzy najcenniejsze pamiątki moje. 
Potrzeba było wracać, bo godzina odjazdu się zbliżała. Po półgodzinie byliśmy znowu - pod kasztanami. 

Omnibus pocztowy stał już zaprzęgnięty. 
Wezwano mię do wsiadania. 
Jak przykro jest żegnać znajomych!
Ostatnie uściśnienie ręki, ostatni wzrok pożegnania.
I już siedziałem pomiędzy pół tuzinem Niemców. Jeszcze jeden wzrok przez otwarte okno. Woźnica zaciął konie - powóz ruszył z miejsca.
Do widzenia”

za: "Dziennik Literacki", numer 80. z 14 listopada 1865 roku, Lwów 




szczawieński deptak latem, współcześnie 

****


polecam również:
#SzczawnoZdrój    #polonika 

a także posty oznaczone tagami:
#uzdrowisko,    #historia,   #ciekawostka 

#literatura


niezależny, autorski i niekomercyjny projekt dotyczący historii i uroków Dolnego Śląska, Sudetów i okolic 
 
****

Materiały fotograficzne i tekstowe (jeżeli nie zaznaczono inaczej - np. wolne media, cytat, wskazanie innego autora) należą do autora bloga! Zabraniam powielać i kopiować chronionych treści bez oznaczenia autorstwa. 
CC BY-NC-ND

Autorem bloga jest dziennikarz, przewodnik, teatrolog, regionalista-amator, bloger od 2011 roku.

****


1 komentarz:

  1. Strasznie się spieszą z tymi wieżami ostatnio. Ciekawe dlaczego, nie?

    OdpowiedzUsuń