* Pierwsza część, dotycząca CZEKOLADY – TUTAJ
** część dotycząca JEDNOROŻCÓW – TUTAJ
(autor omawia substancje z całego – ówcześnie znanego – świata. Oprócz Europy są też zamorskie krainy: Ameryka, Azja i Afryka. Australię odkryto dopiero sto lat później)
Tym razem będzie o tym, że otrzymanie drzewka pomarańczowego było dla autora z Kamiennej Góry wydarzeniem na tyle niezwykłym, że podał datę tej okazji (pomijając przykładowo kwestię swoich urodzin w części biograficznej). I tym, że tytoń był istnym diabelstwem już dla barokowych aptekarzy (a mumia egipska lekiem). A także kilka innych ciekawostek o tajemnych nazwach (jak z „Harry'ego Pottera”!) to jest: Bitumen Judaicum, Sal Gemmae, Testiculi Castoris, Ova Struthionis, Ambra Grysea, Sperma Ceti.
Kilkadziesiąt wyrazów w tytule...
„Gründliche Beschreibung fremder Materialien und Specereyen Ursprung...” jest ciekawą pamiątką minionych czasów. Pełny tytuł dzieła to iście barokowa finezja składająca się z około 30 słów na okładce i ponad 60, w pełnej wersji, na karcie tytułowej! Na prośbę czytelników i dzięki pomocy specjalistów germanistów przedstawiam jego pełną tłumaczoną wersję! Oto ona:
"Gruntowny opis rzadkich substancji i przypraw. Proweniencja, wzrost, pochodzenie i ich natura i właściwości: jak również, której planecie każda z nich podlega, do tego różne uwagi, co ten czy inny olej destylowany czy ekstrahowany daje, wraz z przedziwnymi rzeczami historycznej natury, starannie zebrane od uczonych i wiarygodnych autorów, podzielone na trzy części, pierwsza traktuje o metalach i minerałach etc., druga o ziołach, korzeniach i kwiatach etc., trzecia część o zwierzętach i co od nich pochodzi. Dla wszystkich miłośników medykamentów dla dobra zebrane i do druku przekazane przez Christopera Vielheuera”
Autor dzieła, aptekarz z Landeshut, Christoph Vielheuer, opublikował swoje kompendium w Lipsku w wydawnictwie Johanna Fritzschego w 1676 roku. Na ponad 200 kartach księgi opisuje znane i używane w jego czasach specyfiki lecznicze pochodzenia roślinnego, zwierzęcego i mineralnego. Bogate i cenne opisy, świadczą nie tylko o ogromnej wiedzy autora, ale i jego erudycji. Całość uzupełniają niezwykłe drzeworyty, które przedstawiają miejscowe i egzotyczne gatunki roślin oraz zwierząt, a także scenki rodzajowe z odległych krain. Znajdziemy poławianie pereł, rafę koralową, zbieranie kauczuku, wspaniałego strusia i słonia, ale też drzewko kakaowca (unikat!).
(morski potwór na ilustracji w księdze)
Przysmak dziś spowszedniały
Młodsze pokolenia, widzące stosy najróżniejszych pomarańczy i cytrusowych krzyżówek w sklepach, na pewno z niedowierzaniem słuchają opowieści o świątecznym charakterze pomarańczy. A przysmak ten był niegdyś bardzo rzadki i cenny. Im głębiej w dzieje się zapuszczamy, tym bardziej elitarna staje się – pomarańcza. Jeszcze w dobie baroku jej słodkie owoce (gorzkie cytrusy były znane w Europie wcześniej) były jak jabłka granatów niemal domeną społecznej elity. Ich smakoszem był np. Ludwik XIV. Stąd w swojej rezydencji zbudował oranżerię. L′Orangerie du Château de Versailles powstała w 1686 roku. Dekadę po wydaniu omawianej książki, w której autor chwali się, że otrzymał drzewko pomarańczy. Stało się to dokładnie w 1669 roku, 5 lat po tym, jak Vielheuer został właścicielem apteki miejskiej w Landeshut. Fakt ten podekscytowany aptekarz zanotował pieczołowicie na karcie swojej księgi. To jedna z nielicznych pewnych dat dotyczących życia mistrza farmacji, w dodatku pochodząca od niego samego. Można więc przypuszczać, że posiadanie drzewka było nie lada wydarzeniem nawet dla poważnego aptekarza, który obracał drogocennymi medykamentami. Najprawdopodobniej był to pierwszy cytrus w Kamiennej Górze. O niezwykłym prezencie pisze też w swoim opracowaniu badacz manuskryptu, wspomniany już Hein na łamach „Beiträge zur Geschichte der Pharmazie”.
Diabelstwo z Nowego Świata
Jeżeli słodkie pomarańcze czy czekolada były dla Vielheuera ciekawym, smacznym i zdrowym przykładem produktów spożywczych (i leczniczych) sprowadzonych do Europy z zamorskich krain, to tytoń wzbudził jego krytykę. Anegdoty podawane przez badacza w jego dziele są cytowane w rozmaitych opracowaniach. Choć kamiennogórski aptekarz delikatnie mówiąc nie darzył tytoniu poważaniem, dokładnie i rzeczowo opisał jego pochodzenie i drogi handlowe. Nie mógł się jednak nadziwić jego popularności. Notę poświęconą „Nicotiana albo Tabacum” kończy rymowanym czterowersowym wierszem. A zaczyna go słowami znamiennymi: „Cóż to za diabelstwo! O czasy! O obyczaje!”.
Kamień to czy zwierzę?
W książce pełno jest zaskakujących wpisów, które pokazują, że wiedza o medycznych właściwościach wielu substancji była w dawnych (a może jeszcze nie tak dawnych?) czasach wciąż bliska alchemii. Zresztą niektóre ilustracje czy dopisywanie planet substancjom, sugerują żywe związki z tradycją różokrzyżową czy alchemiczną. Przykładem dość przerażającym dziś jest... Mumia Transmarina, czyli mumia egipska. Proszek z ciał zmarłych ludzi (!) i zwierząt był niezwykle popularnym w Europie medykamentem i barwnikiem (ze względu na zawartość rzadkiego asfaltu). Od XVI wieku kwitł proceder masowego sprowadzania i niszczenia zakonserwowanych zwłok. Szczyt przypada właśnie na wiek XVII. W europejskich aptekach „proszek z mumii” był sprzedawany jeszcze w XIX wieku... Głównie jako lek na rany. Jednak kanibalistyczny niesmak pozostaje... Groteskowości nadaje fakt, że rozdział o mumiach Vielheuer umieszcza w części o substancjach pochodzenia zwierzęcego.
Przy okazji skrótowo warto wspomnieć o innych ciekawych, niekoniecznie już magicznych wpisach.
(poławianie pereł w książce Vielheuera)
Na kartach „Gründliche Beschreibung” mamy też: Bitumen Judaicum, czyli... asfalt. Z kolei przy Sal Gemmae pojawia się akcent polski. Autor wspomina, że źródłem jest chociażby „Polen von Crakau”, nic dziwnego bo to zwykła (dziś, a przecież przed wiekami droższa od złota) sól kuchenna (chlorek sodu). Z kolei stosowane do dziś Testiculi Castoris, czyli kastoreum, wydzielina bobrów, jest ciekawym przyczynkiem do opowieści o dość drastycznej etymologii nazwy łacińskiej zwierząt (Castor fiber). Otóż wierzono, że wydzielina skórna okolic odbytu to tak naprawdę... jądra bobrów. Stąd zwierzęta rzekomo, by uniknąć śmierci, same się kastrowały (są już średniowieczne miniatury pokazujące ten zaskakujący zwyczaj). Odnośnie wydzielin zwierząt w książce Vielheuera pojawia się jeszcze inny ciekawy wątek. Dotyczy kaszalotów. To również dość drastyczna kwestia, bo dla pozyskania części medykamentów zwierzęta były wybijane przez wielorybników. Autor wymienia w swoim dziele zarówno ambrę, jak i olej spermacetowy. Co ciekawe Ambra Grysea omawia w części poświęconej minerałom, nie traktując jej jako substancji pochodzenia zwierzęcego. W rozdziale poświęconym faunie jest już za to Sperma Ceti, czyli spermacet (olej).
Mamy też omówione i pięknie zilustrowane Ova Struthionis – jajo strusia.
(struś z jajem)
**** Ilustracje pochodzą z: egzemplarza książki, której posiadaczem był wybitny badacz historii farmacji oraz kolekcjoner cymeliów Helmut Vester. Książkę w wersji dygitalizowanej udostępniła biblioteka w Düsseldorfie.
Więcej ciekawostek wkrótce!
*******Powyższy tekst stanowi własny i autorski opis badań i poszukiwań autora nn. bloga! *******
------------------------
polub na FB!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz